Wrzesień zaczął się dla nas chorobowo. Jak zwykle. Od trzech tygodni zajmuje się głównie kursowaniem pomiędzy domem, a przychodnią i podawaniem oraz pobieraniem leków. Atmosfera nie sprzyjała działalności blogowej, szczerze mówiąc to nie mogłam się skupić na pisaniu i pstrykaniu przy jęczących całymi dniami dzieciach. Przerwę miałam niegodną początkującej blogerki. Skończenie któregoś z wpisów, a mam 5 zaczętych graniczyła z cudem. Do tego zaraz po tym moim wpisie, że mam niby tyle energii złapała mnie jakaś cholerna infekcja i nie mogłam sobie z nią poradzić. Co mi przyszło do głowy, żeby tak na forum chwalić się tą krzepą to nie mam pojęcia. Jeżeli macie jakieś sposoby na podniesienie odporności (może jakieś mało znane ogółowi) to z chęcią przygarnę!
Obiecuję, że jeszcze przed weekendem podzielę się z Wami przepisem na przepyszny sernik kokosowy i moimi wyborami do nowego pokoju chłopców. Tymczasem chwalę się 😉 Ostatnio zrealizowałam zmianę, która zaprzątała moje myśli od dawna. Znudziły mi się te stare, babcine lampy, które miały być tylko na chwilę, a wisiały cztery lata. Ostatnio odetchnęłam z ulgą, bo w końcu mam wymarzone oświetlenie w kuchni. Czarne matowe cuda od Malabelle. Moje serce już nie krwawi z powodu pożółkłych i rozklejających się lamp, jest tak jak sobie od początku wymyśliłam:)
Lampy znajdziecie tu
Nie wiem jak wy, ale ja jestem zachwycona efektem. Teraz mogę na spokojnie planować nowe zmiany, o których będę was na bieżąco informować!