Istnieją takie słowa, których nie da się przetłumaczyć. Są unikalne dla danej kultury, oznaczają ważne, wyjątkowe dla niej zjawiska. Aby zrozumieć ich sedno należałoby pobyć w danym otoczeniu, poobserwować, gdyż są nieuchwytne na pierwszy rzut oka. Takie jest także duńskie słowo Hygge.
W zeszłym tygodniu wpadła mi w ręce książka Meik Wiking „Hygge. Klucz do szczęścia”. Książka o tyle niezwykła, że otwiera oczy na istotę radości życia. Radości życia Duńczyków, najszczęśliwszego narodu na świecie, którzy swoim przywiązaniem do domowego ogniska, wspólnie spędzanego czasu z rodziną i przyjaciółmi oraz miłością do upiększania otoczenia zarażają coraz większą rzeszę nowych wyznawców kultury hygge.
Przyznam, że książkę połknęłam w jeden dzień, jest to ten rodzaj literatury, który sprawia, że natychmiast się relaksuję, poprawia mi się humor i ogólny komfort psychiczny. No uwielbiam po prostu czytać o innych niż nasze stylach życia, od razu dystansuję się do naszej polskiej rzeczywistości. Już sama lektura jest bardzo przyjemna, a wdrażanie w życie wskazówek w niej zawartych może znacząco podnieść jakość naszej codziennej egzystencji oraz przede wszystkim uświadomić nam jak ważne jest by świadomie projektować własne szczęście, jak wiele jest zależne od nas samych.
Pierwszą i fundamentalną zasadą szczęścia jest przebywanie RAZEM. Z rodziną, przyjaciółmi. Na luzie, bez spinki. Robienie czegoś wspólnie, celebrowanie małych przyjemności w miłej atmosferze jest najbardziej hygge. Duńczycy są narodem, który uwielbia światło. Hyggowanie prawie zawsze łączy się z paleniem świec. Bardzo ważne jest otaczanie się miłymi w dotyku przedmiotami. Wielkimi kocami, poduszkami, drewnem, roślinami. Daje to poczucie bliskości natury, spokoju, wewnętrznego komfortu. Życie tu i teraz, bez telefonów komórkowych, komputerów. Wspólne gotowanie i jedzenie pysznych potraw, rozmowy, gry planszowe, pikniki, ogniska, kino, grzybobranie, jeżdżenie na rowerze. Wszystko w otoczeniu bliskich nam osób. Tworzenie swoistej tradycji z przyjaciółmi- cotygodniowe pichcenie, niedzielne oglądanie seriali.
Nie jest to tajemnicą, że tylko odpowiednio zachowana proporcja między pracą, a życiem rodzinnym może dać pełnię szczęścia. „Chodzi o to, żeby dać temu zestresowanemu, odpowiedzialnemu dorosłemu, którego mamy w sobie odpocząć”, nie wszystko musi mieć konkretny cel i namacalne efekty. W życiu ważne jest, żeby robić coś tylko i wyłącznie dla przyjemności! Takie właśnie jest Hygge. Daje jednocześnie odpocząć i daje rozrywkę. Jest nieśpieszne, zwyczajne, bezpretensjonalne, niby nic specjalnego, ot proste czynności, a dają niesamowitą siłę, poczucie bezpieczeństwa. A żeby hyggować nie potrzeba wygórowanych środków finansowych.
To, co mnie bardzo ujęło w stylu życia Duńczyków to także ich prosty, wyluzowany styl ubierania się. Minimalizm, funkcjonalność. Muszą być warstwy, wielki szal, niezobowiązująca fryzura. W kwestii hygge autor radzi, by łączyć kupowanie ubrań ze szczególnymi wydarzeniami. Wtedy dana rzecz będzie nam te miłe przeżycia przypominać.
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam takie swobodne spotkania z przyjaciółmi i ich dziećmi. Zwłaszcza teraz, w sezonie jesienno-zimowym w końcu jest to najlepszy sezon na hygge. Kiedy każdy przynosi jakąś potrawę, zasiadamy przy stole rozmawiamy, gramy, dajemy małoletnim swobodę demolowania pokoju dziecięcego;) wszystko na luzie. Robicie tak czasami? Nie? Po przeczytaniu tej książki nabierzecie takiej ochoty! Ważne, żeby dopasować hygge do własnych warunków, tego, na co możemy sobie pozwolić, a nie kopiować Duńczyków kropka w kropkę. Wymyślcie własny sposób na hyggowanie i zaraźcie nim innych. Moim zdaniem książka to wymarzony prezent gwiazdkowy! Pamiętajcie jednak by dobrze wywietrzyć mieszkanie po paleniu świec 😉
Ale piękne zdjęcia <3 No, ale widziałam już na Instagramie, który obserwuję od pewnego czasu 🙂 Co do książki, jestem jej bardzo ciekawa, chociaż z drugiej strony zastanawiam się czy to nie jest jedna z kolejnych książek traktujących o minimaliźmie polegającym u wszystkich na tym samym? Cenię minimalizm, staram się go na swój sposób "praktykować", jednak większość książek tego typu stara się czasem przemycić jakąś skrajną formę minimalizmu. Czy tak też jest w tym przypadku czy po prostu minimalizm jest tu jakąś kwestią poboczną dotyczącą życia Duńczyków?
Pozdrawiam 🙂
Dziękuję bardzo! :))
Cieszę się, ze udało mi się przeczytać tę książkę. Wiele mi uświadomiła. Co do minimalizmu to owszem, ale na skalę życiową, nie tylko wnętrzarską…
Mysle, ze niekoniecznie trzeba znac slowo „hygge”, zeby potrafic cieszyc sie malymi codziennymi rzeczami, bo chyba o to w tym tak na prawde chodzi. Mozliwe, ze akurat w Danii jest wiecej takich osob, celebrujacych codziennosc niz w Polsce lub w jakims innym miejscu na ziemi, ale mysle, ze sa one wszedzie. Ludzie, ktorzy potrafia sie cieszyc kubkiem goracej herbaty lub tym, ze akurat kupili jej nowy rodzaj i nie moga sie doczekac, zeby sprawdzic, jaki ma smak. Na calym swiecie sa ludzie, ktorzy potrafia sie cieszyc drobiazgami. Zaloze sie, ze w Danii znajda sie tez tacy, ktorzy tego nie potrafia.
Wiele lat temu wpadlam na pomysl, zeby zaproponowac grupie przyjaciol wspolne niedzielne obiady. Kazdy przynosil co mial, co mogl i tworzylismy cos razem. Zapewniam, ze nie slyszalam wtedy ani o hygge ani o tym, ze Dunczycy uchodza za najszczesliwszych ludzi na swiecie.
To prawda, ze w kazdym jezyku istnieja slowa, ktorych nie da sie przetlumaczyc na inny, przynajmniej nie doslownie i nie jednym slowem. Niemcy np. maja slowo, ktore opisuje stan, w ktorym nie mozemy sie czegos doczekac tj. Vorfreude.
Poza tym maja tez (ci zimni, sztywni Niemcy, ktorych wielu Polakow nie posadziloby o nic pozytywnego) zwyczaj spotykania sie na sniadaniu, nawet tak po prostu, bez okazji, bo jesc przeciez trzeba, a o wiele przyjemniej zrobic to w milym towarzystwie.