W przeszłości bardzo często zdarzało mi się kupować impulsywnie czy kompulsywnie, jak kto woli. Ulżyć napięciu, smutkowi, chandrze czy niezadowoleniu z aktualnego wyglądu wydając ciężko zarobione pieniądze z kelnerowania na dość przypadkowe łachy. Zdarzało się (niestety), że ledwo udawało mi się dotrzeć na swoją zmianę w barze, bo w ostatniej chwili buszowałam po sklepach. Dzięki nowej kreacji w mig poprawiał mi się humor, niwelowałam stres i w ogóle stawałam się lepsza i idealna. Samo doświadczenie kupowania miało tu znaczenie, nie fatałaszki, których potem drugi raz już nie zakładałam, gdyż nie do końca przemyślałam decyzję o ich kupnie. Nabywanie miało czysto emocjonalny charakter zwłaszcza, gdy akurat byłam singielką. Wtedy poczucie własnej wartości podnosiłam głównie szopingiem. Jakoś magicznie te wszystkie ciuchy, kosmetyki i inne artefakty dawały mi poczucie ładności. Chodziło o czystą przyjemność. Hedonizm w czystej postaci. Samo łażenie po sklepach było ekscytujące, chodziło o gromadzenie wrażeń.
Dzisiaj zdążyłam zachłysnąć się ilością towarów, która wyzwalała u mnie chciejstwo. Wiecznym kupowaniem przypadkowych przedmiotów, a w czasach studenckim głównie ciuchów, które zawalały moje szafy, a po jednym czy dwóch użyciach docierały na samo ich dno. Zdarzało się tak, że wylegiwały się tam jeszcze z metką.
Jestem typowym konsumentem ponowoczesnym. Nie bardzo chce mi się latać po Zarach i Sephorach. Męczą mnie przepastne centra handlowe z halogenowym oświetleniem, które drażnią oczy, przemierzanie kilometrów, przekopywanie wieszaków, mierzenie setki par butów w otoczeniu innych łowców. W moim prywatnym domocentrum poszukuję smaczków. Oceniam, analizuję, penetruję, mam czas. To tam dokonuje się dzieło pustoszenia karty kredytowej. Przedmioty, które kupuję nie są przypadkowym ulepkiem bylejakości, muszą do siebie pasować, być odzwierciedleniem mojego stylu życia i poglądów. Mogę myśleć nad ich nabyciem nawet 5 godzin (co zresztą często czynię;)), ba nawet 5 dni i nikt nie patrzy na mnie ze zniechęceniem, nie krzywi się, gdy proszę o inny rozmiar. Nie zastanawiam się czy przyjmują zwroty, w domowym zaciszu decyduję i w każde chwili mogę je zwrócić czy wymienić.
Dzisiaj moja babska wish lista na koniec lata (które mam nadzieję jeszcze wróci z impetem!). Zobaczcie, co wyszukałam dla Was w czeluściach Internetu 🙂
- Koszulka Bunny the star
- Chusta Wayda Toulouse Cocoshki
- Perfumy Joyful Tuberose Zara
- Naszyjnik z ćmą By Insomnia
- Bluza z ważkami Ronka
- Tenisówki Bensimon
- Długa pudrowa spódnica MLE Collection
- Zamszowe botki Tommy Hilfiger (dostępne np. w sklepie Eobuwie)
- Bransoletka Mokobelle
- JeansyZara
- Sukienka Zara
- Zegarek Squarestreet
- Odżywczy krem do rąk Meraki Z potrzeby piękna
- Szara chusta Bunny the star
- Czarna torba worek Misoui Brand
- Parka khaki Stradivarius
- Koszulka z etnicznym wzorem Ronka
- Botki Maruti
- Trzewiki Anniel (dostępne np. w sklepie Kafka Concept)
Jeżeli coś z mojej listy Wam się szczególnie spodoba dajcie koniecznie znać:)
Do napisania!
Są rarytaski… bluza od RONKA … SZTOS !!! 🙂
Ta bluza jest świetna! Jedyna rzecz z tej listy, którą już mam…jakość pierwsza klasa!
Mysle intensywnie nad butami Anniel :))
Wiesz…ja też; ) podobno są mega wygodne i takie ładne!